Złote Skrzydło |
czwartek, 17 czerwca 2010 17:30 |
Pierwsza wersja Gold Wing`a powstała jeszcze w latach siedemdziesiątych. Model GL 1000 był rasowym neked bike`m napędzanym litrowym silnikiem typu bokser. Owiewki, oparcia i kufry, przyszły w wersji podstawowej w modelu GL 1200, który pojawił się w latach osiemdziesiątych. To już był razowy turystyk, przystosowany do dalekich wypraw po amerykańskich tzw. highway`ach. Kolejna dekada przyniosła model GL 1500 motocykl, z którym nie podjęła walki żadna z firm motocyklowych. Nawet BMW ze swoim LT, to jednak nie ta klasa.
Konsola jest dość tradycyjna z analogowymi zegarami, zdominowana jednak dużym wyświetlaczem wielofunkcyjnym. Obsługuje on zarówno system audio, jak i nawigację, ale także sygnalizację niezamkniętych kufrów. Dopóki się nie zorientowałem o co mu chodzi, dziwiłem się czemu przesłania mi nawigację. Ilość przełączników zarówno na kierownicy jak i na owiewkach jest tak duża, że bez instrukcji ani rusz. Nie miałem okazji jej przejrzeć, ale podejrzewam, że musi być grubsza od instrukcji do Windows`ów. Opisy na przełącznikach oczywiście po angielsku i nie zawsze intuicyjnie mogę można domyślić się do czego on służy. Całość na początku wyglada przytłaczająco, ale z czasem można to jakoś ogarnąc.
W jeździe motocykl zachowuje się jak jak każdy nieco większy, ciężki motocykl. Wagi w ogóle nie czuć, poręczność za to jak na tak wielki pojazd jest zadziwiająco dobra. Co prawda w korki nie za bardzo się nadaje, bo wymiarami przypomina raczej mały samochód niż motocykl. Trzeba by było dokładnie porównać, ale myślę, że jest dłuższy od „Malucha”, a na pewno od Smart`a. Może są nieco od nich węższe, ale niewiele... Udało mi się jednak w korkach poruszać się Gold Wing`iem dość sprawnie, pod warunkiem, że.... pasy są dostatecznie szerokie, a kierowcy katamaranów z tych milszych i rozumiejących potrzeby kierujących jednośladami. Inna sprawa, że przepuszczając mnie mieli okazję podziwiać z bliska to wiśniowe cudo (wbrew nazwie kolor karoserii nie był złoty ;) ). Wracając do poręczności, tak jak mam swoje pęknięcie testowe, mam też swój testowy winkielek: zakręt tak na oko jakieś 120-130 stopni. Daje się go pokonać z prędkością 20-30 km/h w pełnym przechyleniu. I Gold Wing dał radę, zmieściłem się z swoim psie, choć cały czas miałem wrażenie, że zaraz przytrę asfalt podnóżkami, albo osłoną cylindrów.
Fenomenalne jak na takiego kolosa przyspieszenie nie daj szans większości samochodów, nawet tych mieniących się sportowymi. Nie spotkałem na skrzyżowaniu ani Farrari, ani Lambo, ani McLarena, które mogłyby pokazać mi gdzie raki zimują dlatego szybko zostawiałem katamaraniarsto daleko za sobą. Podróż z prędkościami autostradowymi nie robi żadnego wrażenia, podniesiona szyba w kasku, otwarty lufcik w szybie tylko lekki, chłodzący zefirek nas omiata. Radio gra Hendla, nawigacja prowadzi do celu, a Plecaczek przysypia wygodnie ułożony swoim w fotelu. Nuda, Panie, wspaniała nuda dalekich wypraw. Ech gdyby wyło trochę więcej czasu śmignęło by się na rakiję do Dubrownika, na wino do Paryża, na pastę do Rzymu albo na piwo do Monachium. Kilka godzin w jedną stronę i już jesteśmy. Oczywiście po wydostania się z naszego bezautostradowego grajdoła :( W pewnym momencie złapałem się na tym, że jadąc z prędkością ok 89 km/h czułem się jak w kabriolecie.
Co tu dużo gadać, gdyby nie zabójcza cena zakochałbym się w nowym Gold Wing`u. W końcu wiek już i siwizna w sam raz, a chęci do dalekich podróży coraz większe, bo... tyle jest jeszcze do zobaczenia.
Tekst i zdjęcia Piotr „Pete” Antoszewski
|